Gdyby
pewnej nocy przyszedł do mnie anioł i powiedział mi, że to mój
ostatni dzień życia, zapewne odparłabym mu: ,,A na co czekać?
Zabierz mnie stąd już teraz".
Był
taki moment, gdy chciałam się poddać. Stanąć nad urwiskiem,
wsłuchać się w szum wody płynącej na dole i po prostu skoczyć.
Wąwóz był miejscem, przy którym spędzałam najwięcej czasu.
Nikt nie zapuszczał się w jego strony, miałam więc całą
przestrzeń wyłącznie dla siebie. Trawa była tu niska i żółta,
niezależnie od pory roku. Jej wyschnięte źdźbła przedstawiały
smutny widok na tle pokrytej złotem równiny. W zasięgu wzroku nie
było widać żadnych wzniesień czy wyższych roślin. I tylko ta ciągnąca się na kilometry rozpadlina stanowiła jedyne urozmaicenie
monotonnego terenu. Zachęcała swoją głębią i mrokiem, który
jakby pochłaniał całe otoczenie.
Moje stado bało się tu zbliżać.
Dla lwiątek kotlina oznaczała zakazany owoc, który zawsze
chciały uchwycić, ale mimo wszystko coś nie pozwalało im na to.
Wielokrotnie widziałam niewielkie grupki dzieci bawiących się w
pobliżu. Żadne jednak nie śmiało podejść do rowu. Inni przechodząc niedaleko zatrzymywali się i długo wpatrywali w
nieznaną przestrzeń, by ostatecznie machnąć łapą i pójść
dalej. Tylko starcy omijali wąwóz z daleka, a na każdą wzmiankę
o nim nastawiali uszu i rozglądali się płochliwie, jakby oczekując
jakiejś kary boskiej. Mówili, że to miejsce nawiedzane jest przez duchy i nie wolno
tam chodzić.
Czy
to prawda? Możliwe, że tak. Zawsze mnie to intrygowało. To
właśnie tutaj przyszli samobójcy decydowali się na swój ostatni,
odważny skok w czeluść. Nic dziwnego, że to miejsce okryło się
tak złą sławą. Od stuleci było zniszczone i niezamieszkane. Nie
miało oficjalnej nazwy, ale przyjęło się mówić na nie Wąwóz
Samobójców. Nazwa tak samo przerażająca jak ziemia nią ochrzczona.
Kiedyś
wybraliśmy się tam wszyscy: ja, moja siostra i parę innych
lwiątek. Zatrzymaliśmy się dopiero po jakimś czasie, w znacznej
odległości od kotliny. Byłam jedyną, która odważyła się
podejść do samego końca. Przechyliłam głowę, wpatrując się w
nieznane i nagle poczułam jak cały mrok mnie pochłania, ciągnie i
woła do siebie.
Gdy
patrzysz w otchłań, ona również patrzy w ciebie.
Od
tego czasu wąwóz stał się dla mnie czymś wyjątkowym. Czymś
nieznanym, co chciałam zrozumieć i wgłębić się w jego
tajemnice.
~*~
-
Znowu siedziałaś tam? - niespokojny głos wyrwał mnie z
zamyślenia.
Uśmiechnęłam
się słabo, zeskakując ze skalnej półki i stając naprzeciw
beżowej lwicy.
- Tak
- przyznałam od razu.
Spojrzała
na mnie z mieszaniną gniewu i niepokoju - zupełnie jakby nie mogła
się zdecydować czy ma się martwić czy lepiej porządnie trzepnąć mnie w głowę.
-
Słuchaj, ojciec się o ciebie martwi, zresztą nie tylko on. Całe
stado zaczyna cię obserwować. Nie rozumiesz, że to zakazane
miejsce? Czego ty właściwie chcesz? Samotności czy śmierci w
jakimś rowie? Wszyscy uważają, że jesteś nienormalna i chcesz
się zabić - mówiła szeptem, chociaż w pobliżu nikogo nie było.
-
Spokojnie, jeszcze nie jest ze mną tak źle. Ja tylko chcę pojąc
tę całą historię wąwozu. A o ojcu przy mnie nie wspominaj -
spojrzałam na nią ostrzegawczo.
Gdy
jeszcze żyła matka wszystko było inaczej. Chociaż nadal
doskwierał nam głód i pragnienie, a noce wciąż spędzaliśmy
zmarznięci, pozbawieni dachu nad głową, było nam jakoś lepiej.
Matka pocieszała nas swoim szerokim uśmiechem i optymistycznym
podejściem do wszystkich sytuacji. Wtedy przynajmniej mieliśmy
jakiś cel: nie dać się zabić. Był to główny, a może nawet
jedyny powód naszej egzystencji. Myśl, że kiedyś znajdziemy dom,
stado i nadzieję na lepsze życie pozwalała nam dźwignąć się na
nogi i nigdy się nie poddawać. Dopiero po śmierci matki wszystkie
plany legły w gruzach. I teraz, mimo własnej jaskini, regularnych
posiłków i pomocnych sąsiadów czuliśmy się jeszcze gorzej niż
wcześniej. Ojciec załamał się i zaszył w grocie, z której chyba
nigdy nie wychodzi. Rzadko z nami rozmawia, a jeśli już, ogranicza
się do niemiłych warknięć. Bardzo się zmienił. Nie raz podniósł
na nas rękę w napływie gniewu. Częściej obrywałam ja, bo zawsze
stawałam w obronie młodszej siostry. To właśnie było ostatnie
życzenie mamy: żebym się opiekowała Kimyą. Musiałam dotrzymać
obietnicy.
Patrzyła
na mnie z powątpiewaniem i tylko bezradnie kręciła głową. Miała
jasnobeżowe futro, które w słoneczne dni mieniło się na złoto.
Była naprawdę piękną lwicą i pod każdym względem wdała się w
matkę. Ja stanowiłam jej idealne przeciwieństwo: ciemna sierść,
grzywka opadająca na oczy oraz pomarańczowe tęczówki. I tylko pod
prawym okiem widnieje jasne znamię. Trudno mi powiedzieć dlaczego
je mam. Mama powtarzała, że jestem wyjątkowa. Że zostałam
wybrana do wielkich czynów. A ja się czułam, jakby wypalając mi
ten znak ktoś chciał przypieczętować mój przyszły los. Wszyscy
unikali mnie szerokim łukiem i niepewnie spoglądali na tę cholerną
skazę. Jakby sam fakt, że mam coś takiego na skórze znaczył, że
jestem szatańskim pomiotem pragnącym unicestwić cały świat.
-
Ojciec cię szuka - mruknęła pod nosem, wbijając wzrok w ziemię.
Westchnęłam.
O co tym razem chodzi?
-
Jasne. Już idę - powiedziałam i ruszyłam w stronę jaskini.
Siostra posłała mi jeszcze pełne współczucia spojrzenie.
W
środku prawie nic nie było widać, ale to był zupełnie inny
rodzaj ciemności niż ten, który znałam z rozpadliny. Tutaj miałam
do czynienia z czymś bardziej znanym i bolesnym.
- Tak
nie może dłużej być - usłyszałam tuż obok świszczący oddech.
Przeszły
po mnie ciarki.
-
Włóczysz się całymi dniami nie wiadomo gdzie, a wszyscy mówią,
że najczęściej przesiadujesz właśnie Tam! Nauczysz się wreszcie
przestrzegać naszych zasad? Albo inaczej: czy ty w ogóle je znasz?!
Nie wiem czy wiesz, ale za chodzenie Tam grożą kary. Kary! Czy to
słowo do ciebie dociera? Chcesz zostać wygnana? Chcesz skończyć
jak Upadli?
Dla
ojca nigdy nie istniało słowo wąwóz. Zawsze było ,,Tam".
Jakby bał się samego wymieniania nazwy tego miejsca. Początkowo
nie przejęłam się gadaniną rodzica. Dopiero na słowo ,,Upadli"
poczułam niemiły dreszcz. Kolejny fakt, o którym nigdy się nie
mówi. Wszyscy buntownicy, wyrzutki czy zbrodniarze, wygnani poza
granice swojej ojczyzny zasiedlają się w Krainie Cieni. To ziemia
uboga i pozbawiona plonów. Trudno tam o żywność i wodę, nie
mówiąc już o bezpiecznym schronieniu. Wygnanie w to miejsce równa
się śmiercią.
Normalnie
pewnie uśmiechnęłabym się pod nosem, wiedząc że ojciec przesadza,
ale już nie raz słyszałam o przypadkach podobnych do mojego: gdy
lwy siadały nad przepaścią i zatracały się w swoich myślach.
Później popadały w szaleństwo i uciekały poza rodzinne strony by
już nigdy nie wrócić.
Zawsze
uważałam to za zmyślone historie dla lwiątek, coś fantastycznego i zmyślonego, ale nagła wzmianka
o Upadłych była dla mnie jak skok z urwiska: nagła, bolesna i
niestety rzeczywista.
- No
weź, przecież od patrzenia w wąwóz nikogo nie wygnają. Nie
bądźmy głupi - powiedziałam, ale w moim głosie słychać było
niepewność.
-
Masz zakaz wychodzenia z groty - oświadczył i odwrócił się na
pięcie.
Stanęłam
jak wryta, mając nadzieję, że źle usłyszałam.
-
Co?!
- Nie
możesz opuszczać jaskini tak długo, aż nie zmądrzejesz,
zrozumiałaś?! - ryknął i wyszedł.
Gdyby
to był zwykły dzień, pewnie stałabym tak dalej zaskoczona faktem,
że ojciec nareszcie opuścił swoją zatęchłą kryjówkę i po raz
pierwszy wyszedł na świeże powietrze. Ale tym razem byłam
niezdolna do ruchu z zupełnie innego powodu: role się odwróciły i
to ja muszę zostać w tej ciemności, która nagle stała się dla
mnie wyjątkowo złowroga.
~*~
Kimya zmrużyła swoje błękitne ślepia i położyła się obok.
Przyjrzałam się jej uważnie. Wysoka, o szczupłej sylwetce i
rzadkiej urodzie, w stadzie miała masę adoratorów, gotowych
przybiec na każde jej skinienie. Choć wzrostem niewiele brakowało
jej do prześcignięcia mnie, twarz miała nadal okrągłą i
dziecięcą. Tutaj akurat niewiele się zmieniło.
-
Dostałaś szlaban? - spytała cicho, pytając bardziej z życzliwości
niż z zainteresowania. Pewnie i tak wszystko podsłuchała.
-
Wygląda na to, że tak - nawet nie wiedziałam, dlaczego mój głos
zabrzmiał spokojnie. W takiej sytuacji powinnam być rozgoryczona
lub wściekła, a tymczasem nie czułam kompletnie nic. Jakby to
wszystko mało mnie obchodziło.
Kimya
najwyraźniej poczuła zmianę w moim głosie, bo podniosła głowę
i spojrzała na mnie uważnie.
- Chozi, on chce cię wyrzucić, prawda? - przechyliła głowę.
Spojrzałam na nią z zaskakującym nawet dla mnie spokojem.
- Nie martw się, nic mi nie będzie. Nie zrobiłam nic złego, nie ma podstaw by mnie wyrzucić - stwierdziłam wzruszając ramionami.
Kremowa zagryzła zęby. Widziałam, że jest u kresu wytrzymałości. Jeszcze chwila a wybuchnie.
- Dlaczego podchodzisz to tego w ten sposób?! W ogóle nie przejmujesz się jego radami! A jeśli naprawdę skończysz jak Upadli? - ostrzegawczo podniosła głos.
- A ty co byś wybrała - wygnanie z dala od ich parszywych pysków czy dalsze życie w tej utopii? - prychnęłam.
Nie odezwała się.
Czułam tylko ciepło jej urywanego oddechu na karku. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
O naszej ojczyźnie nie mówiono wiele. Był to tak zwany temat tabu. Kto powiedział złe słowo na przywódcę, kończył na cmentarzu lub - jeśli miał odrobinę więcej szczęścia - wygnaniu. I jedna i druga opcja nie była zbyt zachęcająca. Z zewnątrz nasze stado wyglądało jak potężny harem. Idealne, potężne i niepokonane. Tylko nieliczni mieszkańcy znali prawdziwe oblicze okrutnego władcy i jego krwawe rządy. Większość żyła w przekonaniu o jego niewinności i dobroci. Ci szybko otrzymali uznanie króla, stając się jego nierozłącznymi sługami. Z każdą chwilą stawali się jego marionetkami, będącymi w stanie spełnić każde jego życzenie. Pokorni i zepsuci.
Jak bydło.
- Nie mów tak! - wykrztusiła w końcu lwica. - Ktoś może usłyszeć - szepnęła nagle.
Wiem, że chciała mnie chronić i zapewnić bezpieczeństwo, dlatego nie pozwalała mi głośno wyrażać własnego zdania, ale tak naprawdę zgadzała się z każdym moim słowem. Nie raz rozmawiałyśmy o tym kraju. Że należałoby coś w nim zmienić i czemuś zaprzestać. O zachodzie słońca siadywałyśmy na polanie. Niebo przybierało barwę szkarłatu przeplatanego złotymi pasmami. Cały świat zatapiał się w ognistej czerwieni.
Wtedy Kimya wpatrywała się w połyskującą gwiazdę z głębokim zamyśleniem i opowiadała o wszystkim, co jej leżało na sercu.
Więc co zamierzasz zrobić? - spytałam ją raz.
Odwróciła się do mnie z zaciętą miną. Od jej oczu bił chłód. Usta zacisnęła w wąską kreskę.
Postawić temu kres i odbudować nowe królestwo - powiedziała z determinacją.
I wtedy zrozumiałam, dlaczego każdego dnia wpatruje się tak uporczywie w zachód. Ona po prostu czekała aż słońce panowania okrutnego władcy zajdzie, a wzejdzie dla niej. Jako początek nowej ery.
- Kim, ja nie będę stać z założonymi łapami i patrzeć jak wszyscy ulegają manipulacji tego tyrana. Trzeba działać. To społeczeństwo i tak już gnije i czołga się w błocie. Do jasnej cholery, jesteśmy drapieżnikami a nie zaszczutą zwierzyną - w napływie emocji wstałam i gniewnie tupnęłam łapą w ziemię. Aż uniosły się drobinki piasku.
Siostra szybkim ruchem złapała mnie i przydusiła do podłoża.
- Przestań się bawić w bohaterkę. Co niby mamy zrobić? Zebrać się i przeprowadzić pospolite ruszenie? Nie bądź głupia - syknęła.
Spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek. Nawet nie wiedziałam, że spokojny błękit jej oczu może w parę sekund zamienić się w lodowatą stal.
- To wcale nie musi być takie głupie. Pomyśl, w tym stadzie nie ma już nikogo kto sprzeciwia się władzy. Zostałyśmy tylko my. To oznacza, że musiałybyśmy poszukać pomocy z zewnątrz - w jej oczach zobaczyłam strach.
- Co sugerujesz? - szepnęła.
- Chcę, żebyś pomogła mi znaleźć Upadłych.
_________________
Tyle we mnie emocji po napisaniu tego, chyba przez to, że jeszcze nigdy nie zdecydowałam się na właśnie taką tematykę. Pisało mi się idealnie. Nie wiem czy to dzięki nagłemu napływowi weny na tę historię czy z powodu narracji, ale skończyłam to zaskakująco szybko.
Tak w ogóle - jeszcze nic tu nie było i 6 obserwacji... No wow, jaka wiara we mnie! xd Teraz muszę to pociągnąć do końca i Was nie rozczarować.
Jeśli się podobało dajcie znać w komentarzu!