21 sie 2016

Prolog

Gdyby pewnej nocy przyszedł do mnie anioł i powiedział mi, że to mój ostatni dzień życia, zapewne odparłabym mu: ,,A na co czekać? Zabierz mnie stąd już teraz".

Był taki moment, gdy chciałam się poddać. Stanąć nad urwiskiem, wsłuchać się w szum wody płynącej na dole i po prostu skoczyć. Wąwóz był miejscem, przy którym spędzałam najwięcej czasu. Nikt nie zapuszczał się w jego strony, miałam więc całą przestrzeń wyłącznie dla siebie. Trawa była tu niska i żółta, niezależnie od pory roku. Jej wyschnięte źdźbła przedstawiały smutny widok na tle pokrytej złotem równiny. W zasięgu wzroku nie było widać żadnych wzniesień czy wyższych roślin. I tylko ta ciągnąca się na kilometry rozpadlina stanowiła jedyne urozmaicenie monotonnego terenu. Zachęcała swoją głębią i mrokiem, który jakby pochłaniał całe otoczenie. 
Moje stado bało się tu zbliżać. Dla lwiątek kotlina oznaczała zakazany owoc, który zawsze chciały uchwycić, ale mimo wszystko coś nie pozwalało im na to. Wielokrotnie widziałam niewielkie grupki dzieci bawiących się w pobliżu. Żadne jednak nie śmiało podejść do rowu. Inni przechodząc niedaleko zatrzymywali się i długo wpatrywali w nieznaną przestrzeń, by ostatecznie machnąć łapą i pójść dalej. Tylko starcy omijali wąwóz z daleka, a na każdą wzmiankę o nim nastawiali uszu i rozglądali się płochliwie, jakby oczekując jakiejś kary boskiej. Mówili, że to miejsce nawiedzane jest przez duchy i nie wolno tam chodzić. 

Czy to prawda? Możliwe, że tak. Zawsze mnie to intrygowało. To właśnie tutaj przyszli samobójcy decydowali się na swój ostatni, odważny skok w czeluść. Nic dziwnego, że to miejsce okryło się tak złą sławą. Od stuleci było zniszczone i niezamieszkane. Nie miało oficjalnej nazwy, ale przyjęło się mówić na nie Wąwóz Samobójców. Nazwa tak samo przerażająca jak ziemia nią ochrzczona.

Kiedyś wybraliśmy się tam wszyscy: ja, moja siostra i parę innych lwiątek. Zatrzymaliśmy się dopiero po jakimś czasie, w znacznej odległości od kotliny. Byłam jedyną, która odważyła się podejść do samego końca. Przechyliłam głowę, wpatrując się w nieznane i nagle poczułam jak cały mrok mnie pochłania, ciągnie i woła do siebie.



Gdy patrzysz w otchłań, ona również patrzy w ciebie.



Od tego czasu wąwóz stał się dla mnie czymś wyjątkowym. Czymś nieznanym, co chciałam zrozumieć i wgłębić się w jego tajemnice.

~*~

- Znowu siedziałaś tam? - niespokojny głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Uśmiechnęłam się słabo, zeskakując ze skalnej półki i stając naprzeciw beżowej lwicy.
- Tak - przyznałam od razu.
Spojrzała na mnie z mieszaniną gniewu i niepokoju - zupełnie jakby nie mogła się zdecydować czy ma się martwić czy lepiej porządnie trzepnąć mnie w głowę.
- Słuchaj, ojciec się o ciebie martwi, zresztą nie tylko on. Całe stado zaczyna cię obserwować. Nie rozumiesz, że to zakazane miejsce? Czego ty właściwie chcesz? Samotności czy śmierci w jakimś rowie? Wszyscy uważają, że jesteś nienormalna i chcesz się zabić - mówiła szeptem, chociaż w pobliżu nikogo nie było.
- Spokojnie, jeszcze nie jest ze mną tak źle. Ja tylko chcę pojąc tę całą historię wąwozu. A o ojcu przy mnie nie wspominaj - spojrzałam na nią ostrzegawczo.

Gdy jeszcze żyła matka wszystko było inaczej. Chociaż nadal doskwierał nam głód i pragnienie, a noce wciąż spędzaliśmy zmarznięci, pozbawieni dachu nad głową, było nam jakoś lepiej. Matka pocieszała nas swoim szerokim uśmiechem i optymistycznym podejściem do wszystkich sytuacji. Wtedy przynajmniej mieliśmy jakiś cel: nie dać się zabić. Był to główny, a może nawet jedyny powód naszej egzystencji. Myśl, że kiedyś znajdziemy dom, stado i nadzieję na lepsze życie pozwalała nam dźwignąć się na nogi i nigdy się nie poddawać. Dopiero po śmierci matki wszystkie plany legły w gruzach. I teraz, mimo własnej jaskini, regularnych posiłków i pomocnych sąsiadów czuliśmy się jeszcze gorzej niż wcześniej. Ojciec załamał się i zaszył w grocie, z której chyba nigdy nie wychodzi. Rzadko z nami rozmawia, a jeśli już, ogranicza się do niemiłych warknięć. Bardzo się zmienił. Nie raz podniósł na nas rękę w napływie gniewu. Częściej obrywałam ja, bo zawsze stawałam w obronie młodszej siostry. To właśnie było ostatnie życzenie mamy: żebym się opiekowała Kimyą. Musiałam dotrzymać obietnicy.

Patrzyła na mnie z powątpiewaniem i tylko bezradnie kręciła głową. Miała jasnobeżowe futro, które w słoneczne dni mieniło się na złoto. Była naprawdę piękną lwicą i pod każdym względem wdała się w matkę. Ja stanowiłam jej idealne przeciwieństwo: ciemna sierść, grzywka opadająca na oczy oraz pomarańczowe tęczówki. I tylko pod prawym okiem widnieje jasne znamię. Trudno mi powiedzieć dlaczego je mam. Mama powtarzała, że jestem wyjątkowa. Że zostałam wybrana do wielkich czynów. A ja się czułam, jakby wypalając mi ten znak ktoś chciał przypieczętować mój przyszły los. Wszyscy unikali mnie szerokim łukiem i niepewnie spoglądali na tę cholerną skazę. Jakby sam fakt, że mam coś takiego na skórze znaczył, że jestem szatańskim pomiotem pragnącym unicestwić cały świat.

- Ojciec cię szuka - mruknęła pod nosem, wbijając wzrok w ziemię.
Westchnęłam. O co tym razem chodzi?
- Jasne. Już idę - powiedziałam i ruszyłam w stronę jaskini. Siostra posłała mi jeszcze pełne współczucia spojrzenie.

W środku prawie nic nie było widać, ale to był zupełnie inny rodzaj ciemności niż ten, który znałam z rozpadliny. Tutaj miałam do czynienia z czymś bardziej znanym i bolesnym.
- Tak nie może dłużej być - usłyszałam tuż obok świszczący oddech.
Przeszły po mnie ciarki.
- Włóczysz się całymi dniami nie wiadomo gdzie, a wszyscy mówią, że najczęściej przesiadujesz właśnie Tam! Nauczysz się wreszcie przestrzegać naszych zasad? Albo inaczej: czy ty w ogóle je znasz?! Nie wiem czy wiesz, ale za chodzenie Tam grożą kary. Kary! Czy to słowo do ciebie dociera? Chcesz zostać wygnana? Chcesz skończyć jak Upadli?
Dla ojca nigdy nie istniało słowo wąwóz. Zawsze było ,,Tam". Jakby bał się samego wymieniania nazwy tego miejsca. Początkowo nie przejęłam się gadaniną rodzica. Dopiero na słowo ,,Upadli" poczułam niemiły dreszcz. Kolejny fakt, o którym nigdy się nie mówi. Wszyscy buntownicy, wyrzutki czy zbrodniarze, wygnani poza granice swojej ojczyzny zasiedlają się w Krainie Cieni. To ziemia uboga i pozbawiona plonów. Trudno tam o żywność i wodę, nie mówiąc już o bezpiecznym schronieniu. Wygnanie w to miejsce równa się śmiercią.
Normalnie pewnie uśmiechnęłabym się pod nosem, wiedząc że ojciec przesadza, ale już nie raz słyszałam o przypadkach podobnych do mojego: gdy lwy siadały nad przepaścią i zatracały się w swoich myślach. Później popadały w szaleństwo i uciekały poza rodzinne strony by już nigdy nie wrócić.
Zawsze uważałam to za zmyślone historie dla lwiątek, coś fantastycznego i zmyślonego, ale nagła wzmianka o Upadłych była dla mnie jak skok z urwiska: nagła, bolesna i niestety rzeczywista. 

- No weź, przecież od patrzenia w wąwóz nikogo nie wygnają. Nie bądźmy głupi - powiedziałam, ale w moim głosie słychać było niepewność.
- Masz zakaz wychodzenia z groty - oświadczył i odwrócił się na pięcie.
Stanęłam jak wryta, mając nadzieję, że źle usłyszałam.
- Co?!
- Nie możesz opuszczać jaskini tak długo, aż nie zmądrzejesz, zrozumiałaś?! - ryknął i wyszedł. 

Gdyby to był zwykły dzień, pewnie stałabym tak dalej zaskoczona faktem, że ojciec nareszcie opuścił swoją zatęchłą kryjówkę i po raz pierwszy wyszedł na świeże powietrze. Ale tym razem byłam niezdolna do ruchu z zupełnie innego powodu: role się odwróciły i to ja muszę zostać w tej ciemności, która nagle stała się dla mnie wyjątkowo złowroga.

~*~

Kimya zmrużyła swoje błękitne ślepia i położyła się obok. Przyjrzałam się jej uważnie. Wysoka, o szczupłej sylwetce i rzadkiej urodzie, w stadzie miała masę adoratorów, gotowych przybiec na każde jej skinienie. Choć wzrostem niewiele brakowało jej do prześcignięcia mnie, twarz miała nadal okrągłą i dziecięcą. Tutaj akurat niewiele się zmieniło. 
- Dostałaś szlaban? - spytała cicho, pytając bardziej z życzliwości niż z zainteresowania. Pewnie i tak wszystko podsłuchała.
- Wygląda na to, że tak - nawet nie wiedziałam, dlaczego mój głos zabrzmiał spokojnie. W takiej sytuacji powinnam być rozgoryczona lub wściekła, a tymczasem nie czułam kompletnie nic. Jakby to wszystko mało mnie obchodziło.
Kimya najwyraźniej poczuła zmianę w moim głosie, bo podniosła głowę i spojrzała na mnie uważnie.
- Chozi, on chce cię wyrzucić, prawda? - przechyliła głowę.
Spojrzałam na nią z zaskakującym nawet dla mnie spokojem.
- Nie martw się, nic mi nie będzie. Nie zrobiłam nic złego, nie ma podstaw by mnie wyrzucić - stwierdziłam wzruszając ramionami.
Kremowa zagryzła zęby. Widziałam, że jest u kresu wytrzymałości. Jeszcze chwila a wybuchnie.
- Dlaczego podchodzisz to tego w ten sposób?! W ogóle nie przejmujesz się jego radami! A jeśli naprawdę skończysz jak Upadli? - ostrzegawczo podniosła głos.
- A ty co byś wybrała - wygnanie z dala od ich parszywych pysków czy dalsze życie w tej utopii? - prychnęłam.
Nie odezwała się.
Czułam tylko ciepło jej urywanego oddechu na karku. Uśmiechnęłam się triumfalnie. 


O naszej ojczyźnie nie mówiono wiele. Był to tak zwany temat tabu. Kto powiedział złe słowo na przywódcę, kończył na cmentarzu lub - jeśli miał odrobinę więcej szczęścia - wygnaniu. I jedna i druga opcja nie była zbyt zachęcająca. Z zewnątrz nasze stado wyglądało jak potężny harem. Idealne, potężne i niepokonane. Tylko nieliczni mieszkańcy znali prawdziwe oblicze okrutnego władcy i jego krwawe rządy. Większość żyła w przekonaniu o jego niewinności i dobroci. Ci szybko otrzymali uznanie króla, stając się jego nierozłącznymi sługami. Z każdą chwilą stawali się jego marionetkami, będącymi w stanie spełnić każde jego życzenie. Pokorni i zepsuci.

Jak bydło.


- Nie mów tak! - wykrztusiła w końcu lwica. - Ktoś może usłyszeć - szepnęła nagle. 



Wiem, że chciała mnie chronić i zapewnić bezpieczeństwo, dlatego nie pozwalała mi głośno wyrażać własnego zdania, ale tak naprawdę zgadzała się z każdym moim słowem. Nie raz rozmawiałyśmy o tym kraju. Że należałoby coś w nim zmienić i czemuś zaprzestać. O zachodzie słońca siadywałyśmy na polanie. Niebo przybierało barwę szkarłatu przeplatanego złotymi pasmami. Cały świat zatapiał się w ognistej czerwieni. 

Wtedy Kimya wpatrywała się w połyskującą gwiazdę z głębokim zamyśleniem i opowiadała o wszystkim, co jej leżało na sercu. 
Więc co zamierzasz zrobić? - spytałam ją raz. 
Odwróciła się do mnie z zaciętą miną. Od jej oczu bił chłód. Usta zacisnęła w wąską kreskę.
Postawić temu kres i odbudować nowe królestwo - powiedziała z determinacją. 
I wtedy zrozumiałam, dlaczego każdego dnia wpatruje się tak uporczywie w zachód. Ona po prostu czekała aż słońce panowania okrutnego władcy zajdzie, a wzejdzie dla niej. Jako początek nowej ery.


- Kim, ja nie będę stać z założonymi łapami i patrzeć jak wszyscy ulegają manipulacji tego tyrana. Trzeba działać. To społeczeństwo i tak już gnije i czołga się w błocie. Do jasnej cholery, jesteśmy drapieżnikami a nie zaszczutą zwierzyną - w napływie emocji wstałam i gniewnie tupnęłam łapą w ziemię. Aż uniosły się drobinki piasku. 

Siostra szybkim ruchem złapała mnie i przydusiła do podłoża. 
- Przestań się bawić w bohaterkę. Co niby mamy zrobić? Zebrać się i przeprowadzić pospolite ruszenie? Nie bądź głupia - syknęła. 
Spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek. Nawet nie wiedziałam, że spokojny błękit jej oczu może w parę sekund zamienić się w lodowatą stal. 
- To wcale nie musi być takie głupie. Pomyśl, w tym stadzie nie ma już nikogo kto sprzeciwia się władzy. Zostałyśmy tylko my. To oznacza, że musiałybyśmy poszukać pomocy z zewnątrz - w jej oczach zobaczyłam strach.
- Co sugerujesz? - szepnęła.
- Chcę, żebyś pomogła mi znaleźć Upadłych. 




_________________

Tyle we mnie emocji po napisaniu tego, chyba przez to, że jeszcze nigdy nie zdecydowałam się na właśnie taką tematykę. Pisało mi się idealnie. Nie wiem czy to dzięki nagłemu napływowi weny na tę historię czy z powodu narracji, ale skończyłam to zaskakująco szybko.
Tak w ogóle - jeszcze nic tu nie było i 6 obserwacji... No wow, jaka wiara we mnie! xd Teraz muszę to pociągnąć do końca i Was nie rozczarować.
Jeśli się podobało dajcie znać w komentarzu!

2 sie 2016

Witajcie!

Jeżeli tu trafiłeś, to wiedz, że jestem niezmiernie szczęśliwa z Twojego przybycia i mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej.

Obrażoną Machafuko zostawmy na później, a teraz zapoznajmy się jako tako z tym blogiem, którego założyłam co prawda pod wpływem chwili, ale wiążę z nim ogromne nadzieje.

Jako, że ostatnio polubiłam te stare, dobre czasy świetności Lwiej Ziemi, akcja dzieje się za panowania Mohatu. Na początek nie ma co marzyć o wielkich przygodach i trzymającej w napięciu fabule, ale zapewne pojawi się parę tajemnic i ten mroczno-groźny klimat, który osobiście uwielbiam w opowiadaniach. Nie obiecuję, że posty będą pojawiać się często, ale mam nadzieję, że chociaż raz w miesiącu uda mi się opublikować rozdział. 

Ostrzegam od razu, że pierwsze posty mogą być słabe i odrobinę chaotyczne, ale już dawno nie pisałam w narracji pierwszoosobowej.

~Enjoy